Właśnie sobie uświadomiłam, że w ciągu tych dwóch ostatnich dni zrobiłam bardzo mało zdjęć. Nie było to spowodowane brakiem pamięci w aparacie albo stanem baterii. Chciałam po prostu bardziej skupić się na tym gdzie jestem, cieszyć się tym, że mogę tu być i podziwiać piękno rozciągające się wokół mnie. Po prostu być z tymi ludźmi ciesząc się każdą chwilą.
Pogoda była różna. Chmurzyło się, padał deszcz, świeciło słońce oraz wiał chłodny wiatr. Czeskie drogi znów nas zaskoczyły, żołądki ledwo to wytrzymały, jednak o tym trochę później.
DZIEŃ TRZECI (10.08)
W programie mieliśmy odwiedzenie Kutnej Hory oraz miasta Příbram. Wydawało się, że jesteśmy z dala od cywilizacji. Ciężko było się przyzwyczaić do zaledwie kilku (!) turystów zwiedzających oprócz nas Świętą Górę. Mnie się od razu tu spodobało. Cisza, spokój, chłodny wietrzyk i te widoki... Mogłabym tu zostać. Niewielka ilość turystów była sprzeczna z faktem, że jest to jedno z najbardziej znanych Sanktuariów Maryjnych w Czechach. Przewodniczka wyjaśniła, iż tak naprawdę większość ,,turystów" tutaj stanowią Czesi (dlatego też mieliśmy przewodnika mówiącego po czesku), chociaż Czesi nie są tacy religijni. Pomijając te dygresje. Piękno sanktuarium od razu rzucało się w oczy: każdy szczegół niezwykle dopracowany, malowidła na suficie oraz przepiękne monstrancje... Czemu musiał być zakaz robienia zdjęć? Nigdy nie przestanę nad tym rozpaczać. Wybaczcie.
Pierwsze, co mi się rzuciło w oczy w Kutnej Horze to faliste ukształtowanie terenu. Zwłaszcza, kiedy dotarliśmy na rynek, było to najbardziej widoczne. Katedra św. Barbary przez zewnętrzne podpory przypomina mi Barcelonę i Sagradę Familię. To nie pierwszy kościół, który swoją budową przywodzi mi na myśl to piękne hiszpańskie miasto oraz jego architekturę. Zapewne domyślacie się na co zwróciłam uwagę wchodząc do świątyni. Sklepienie i witraże. Bajka...
Ostatnimi punktami naszego programu była Kaplica Czaszek oraz Muzeum Srebra. Kaplica Czaszek przeraziła mnie, mimo dobrych intencji osoby, która ją stworzyła. W dodatku nie czułam się dobrze z powodu czeskich dróg, dlatego tak jak szybko weszłam do środka, tak szybko wyszłam na świeże powietrze.
W Muzeum Srebra przeżyliśmy przygodę życia. Czeska przewodniczka była bardzo miła, niestety nic nie zmieni faktu, że niewiele rozumiałam z tego, co mówiła. Ubraliśmy się w białe ,,płaszcze", kaski na głowę i mogliśmy ruszyć do kopalni srebra. Właśnie w tym momencie wszystko się zaczęło... Cieszę się, że zostawiłam aparat w plecaku, bo raczej już nigdy nie skorzystałabym z niego. Musieliśmy przejść jakieś 500m pieszo, ponieważ sama kopalnia znajdywała się w innym miejscu, niż muzeum. Jednakże lało jak z cebra! Biegliśmy jak oszalali, choć nie uchroniło nas to od całkowitego przemoknięcia oraz ubrudzenia butów. Przyznam szczerze, że nie mam klaustrofobii, ale za to mam strach przed formami skalnymi i stropami. Byłam przeszczęśliwa, kiedy w końcu stamtąd wyszłam.
Przy akompaniamencie padającego deszczu zmierzaliśmy do małego miasteczka (którego nazwy nie znam) na Mszę św. Niestety mieliśmy półtora godzinne spóźnienie! Nie mam pojęcia, co te czeskie drogi w sobie mają, że w większości przybywaliśmy na dane miejsce z opóźnieniem. Okazało się, iż proboszcz (na początku myślałam, że to kościelny) był przesympatyczny i przez całą mszę się uśmiechał, a kiedy odjeżdżaliśmy pomachał nam na pożegnanie. Od razu stałam się weselsza, pomimo zmęczenia oraz pragnienia zjedzenia czegoś ciepłego. Tego dnia zjadłam najpóźniejszą kolację (i obiad) w moim życiu - o 22:30! Był to szalony dzień pełen spóźnień, czeskich dróg oraz miłych ludzi. Mimo wszystko nie zamieniłabym go na żaden inny!
DZIEŃ CZWARTY (11.08)
Smutno mi się robiło na myśl, że to ostatni dzień naszego pobytu w Czechach. Pomimo drobnych wad jest to kraj pełen ciepłych, radosnych ludzi, którzy przekroczą bariery językowe, aby sprawić Ci przyjemność.
Zapowiadał się cudowny dzień. W przerwie pomiędzy ubieraniem się, a myciem włosów oglądałam wschód słońca (znowu nie miałam balkonu, ale tym razem okno było od dobrej strony!). Zjadłam pyszne śniadanko i bez pośpiechu skierowałam się w stronę pokoju, aby sprawdzić, czy czegoś nie zostawiliśmy oraz wziąć bagaże. Przyznam, że zawsze jestem w gorącej wodzie kąpana, a tym razem wszystko ze spokojem, bez pośpiechu. Wysłałam jeszcze pocztówkę przyjaciółce i mogliśmy ruszać.
Pierwszym punktem w programie był Velehrad, a w nim bazylika Wniebowzięcia NMP i świętych Cyryla i Metodego. Nadszedł czas, kiedy muszę się przyznać: uwielbiam kościoły. Każdy jest wyjątkowy, piękny i niepowtarzalny. Nie dziwcie się, że powtórzę po raz setny: zakochałam się w nim. Z malowidłami na suficie mam do czynienia bardzo rzadko, bo w Polsce prawie nie ma takich kościołów. Zauroczyły mnie również widoki znajdujące się za kościołem. Kamienny murek, niebo, spokojna okolica. Czegóż chcieć więcej?
Ołomuniec. Kolumna Najświętszej Trójcy, spacerek po rynku, Katedra pw. Panny Marii Śnieżnej. Rynek urzekł mnie starymi, kolorowymi kamieniczkami, niezwykle licznymi fontannami (w większości w postaci żółwia) oraz księgarnią (jak na typową książkoholiczkę przystało). Jeżeli będziecie na ołomuńskim rynku i najdzie Was ochota na pizzę to bez problemu znajdziecie włoską restaurację. Kolumnę Najświętszej Trójcy oglądaliśmy tylko z zewnątrz - nie wchodziliśmy do środka. Jestem ciekawa jak wygląda w środku, bo zewnętrznie prezentuje się bardzo pięknie. Katedra pw. Panny Marii Śnieżnej nie jest tak bogata wewnątrz, jak pozostałe kościoły, które miałam szansę zwiedzić w Czechach, jednak posiada w sobie pewną przyciągającą siłę, sprawiającą, że chciałoby się tam zostać jeszcze chwilę...
Jako ostatni zwiedziliśmy Svatý Kopeček, a dokładniej kościół zw. Morawską S. Maria Maggiore. Svatý Kopeček zauroczył mnie pięknym widokiem na całe miasto i kamiennymi figurkami aniołów przed kościołem. Sam kościół również robi ogromne wrażenie. Pierwszy raz w życiu na mszy siedziałam prawie koło księdza! Nigdy nie spotkałam się z ławami, które znajdowałyby się tak blisko ołtarza. Byłoby to niezwykłe przeżycie, gdbyby nie to, że znowu się źle poczułam i nie mogłam skupić się ani na mszy, ani na swoich myślach; byłam jakby nieobecna.
Bardzo szybko dotarliśmy do polskiej granicy. W trochę ponad godzinę. Do dzisiaj zastanawiam się, jak to możliwe, skoro od Ołomuńca do granicy według mapy Google jest prawie 5 godzin! Później zasnęłam. Nie mam pojęcia, ile spałam, w ogóle to cud, że spałam w autobusie! Jestem osobą, która nie potrafi spać w jakimkolwiek środku transportu, ale widocznie zmęczenie (zmęczenie? Chyba jazdą, bo dużo nie chodziliśmy) wzięło górę. Gdy wróciłam do domu dowiedziałam się, iż była noc spadających gwiazd. Pewnie, gdybym nie była ledwo żywa, mogłabym podziwiać to zjawisko w samochodzie, ale niestety nie było to mi dane.
Zakończę ,,relację" z pielgrzymki słowami człowieka, którego niezwykle szanuję - Jakuba Błaszczykowskiego:
Każdy w tym, co robi, musi mieć dużo silnej woli i samozaparcia, żeby przede wszystkim w najcięższych momentach się nie poddawać.
No comments:
Post a Comment
--- WERYFIKACJA OBRAZKOWA WYŁĄCZONA ---
Dziękuję za wszystkie komentarze kochani! ♥